Ślepota miłości.
Moje życie "na fali" wykończało moją rodzinę, która zaczynała się po prostu sypać. Konflikty z mojego powodu wzrastały i burzyły rodzinny spokój, którego tak naprawdę nigdy nie było. Dlatego starałam się coraz bardziej od nich odsuwać. Nieraz zaczynałam temat, że gdy skończę liceum to wyjadę, wyprowadzę się, cokolwiek byleby nie mieszkać w tym przeklętym domu. Wtedy sądziłam, że jest on okropnym miejscem, teraz widzę, że przecież miałam to o czym inni mogli pomarzyć. Miałam normalny dom. Może kłótnie i luźne relacje między domownikami były pewnym rodzajem odmienności, ale mimo wszystko nie był on taki zły.
Narodziły się we mnie dwie osobowości. I ani jedna z nich nie była "starą mną".
Pierwsza z nich to ja na trzeźwo, bez działalności narkotyku. W tym kontekście też się zmieniłam dzięki niemu, ale na lepsze. Stałam się spokojniejsza, dojrzalsza i bardziej ułożona. Wiadomo, że pyskowanie i głupie odzywki zostały, ale w mniejszym stopniu. Nie byłam już taka chamska jak dawniej. Lubił mnie taką. Taką dziewczęcą i zawsze uśmiechniętą, choć nie zawsze miałam ten powód aby się uśmiechać.
Druga "ja", czyli przygrzana gówniara z powiększonymi źrenicami. Gdy byłam zjarana byłam innym człowiekiem. Szczególnie gdy w grę wchodziło bycie w klubie. Byłam wtedy śmiała, odważna i towarzyska. Momentami niemal wulgarna. Przyciągałam uwagę płci przeciwnej, ale mimo wszystko wiedziałam co mogę, a czego nie. Chociaż podobało mi się to, że mimo, że wraz z przyjaciółkami byłyśmy najmłodsze w klubie to chłopcy postrzegali nas jakie równe starszym panienkom. Jeśli tańczyłyśmy to tylko na scenie. Nieraz słyszałyśmy, że rośniemy na młode gwiazdy klubu. To było piękne, a ja nadal miałam tylko piętnaście lat, lecz czułam się na co najmniej osiemnaście.
On często trzymał mnie tam przy sobie i miał na mnie oko. Wystarczyło, że na chwilę zostawiał mnie samą, bo szedł do łazienki, albo do baru, a do mnie już dosiadali się nieznajomi bądź koledzy. Gdy zastał mnie po raz pierwszy z innym uznał, że nie można mnie zostawić nawet na minutę. Od tamtej pory miał na mnie oko. Nie wiem czy bał się, ale imponowało.
Nasza znajomość wchodziła na coraz to poważniejsze etapy. Tylko, że On nadal nie był ze mną oficjalnie. Nie byliśmy parą, a zachowywaliśmy się jakbyśmy chodzili ze sobą co najmniej kilka tygodni. Zero krępowania się sobą, swoboda bycia razem. Mimo to czułam się zdzirą, że pozwoliłam Mu na tak wiele nawet jeśli nie byliśmy razem, bo przecież te coraz odważniejsze pieszczoty znaczyły dla mnie dość dużo. Z czasem pragnęłam coraz więcej, On najwidoczniej pragnął tego nawet bardziej, bo często wracał do tematu, często powtarzał, że chciałby żebym była cała jego, jednak nie zrobił najważniejszego kroku w tym kierunku.
Kochałam go więc pozwalałam na wiele, ale czy nie na za dużo?
Kochałam go więc pozwalałam na wiele, ale czy nie na za dużo?
Źle się dzieje.
Ale mimo wszystko postaram się tu bywać jak najczęściej.
Chcecie jakieś konkretne tematy wpisu?
Dziękuję Wam, że jesteście.
Wasza historia miłości to coś niebywałego, wow *_*
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCzy Twoja przyjaciółka też brała?
OdpowiedzUsuńAtomówka ma rację, ta miłość musiała być czymś magicznym :*
PS Zmieniłam nick ;)